Demokracja i „Dharmakracja”. Maksymilian Woch

Demokracja i „Dharmakracja”. Maksymilian Woch

Komentarz eksperta dr. Maksymiliana Wocha religioznawcy i antropologa, którego zainteresowania naukowe dotyczą kultur Azji oraz wzajemnego oddziaływania kultury, społeczeństwa i jednostki. Współpracuje m.in. z KPSC UJ oraz z edukacyjnym NGO Holistic Think Tank.  

 

Czy Budda był demokratą? Oczywiście nie mógł być nim, ponieważ nic takiego jak demokracja rozumiana w dzisiejszym słowa tego znaczeniu, w czasach, kiedy żył, a przyjmijmy, że było to między VI a IV wieku p.n.e., nie istniało. Z dużym prawdopodobieństwem można również stwierdzić, że również rodzaj demokracji wypracowany w greckich polis, także nie rozwinął się w Indiach, chociaż warto zwrócić uwagę na przedstawioną w artykule republikę Vajjian z jej rozwiązaniami wspólnego decydowania o losach społeczności. Tego rodzaju modele ustrojowe istniały w czasach Buddy, zresztą, on sam, jaki i inny reformator religijny, Mahawira – twórca dżinizmu, wychował się w tego rodzaju republikach.  

Skąd jednak to powszechne przekonanie o demokratyczności religii stworzonej przez Buddę? Myślę, że szczególnie pamięta się o tym, że od samych początków buddyzmu, od chwili, kiedy pierwsi wyznawcy zaczęli podążać za nauką Buddy Siakjamuniego, dostęp do tych nauk, czyli Dharmy, był otwarty dla większości. W silnie zhierarchizowanym, kastowym i obarczonym tabu społecznej mobilności społeczeństwie ówczesnych Indii, to było naprawdę coś – można nawet powiedzieć, że wywrotowa idea, jeśli przypomnimy, że również i ów dostęp, chociaż w ograniczonym zakresie, dotyczył kobiet. A więc, była to „dharmakracja” bardziej niż demokracja.  

Poza tym fakt, że Budda zezwalał przedstawicielom wszystkich kast, i być może, również w niektórych przypadkach i bezkastowcom przynależeć do grona wyznawców oraz formalnie wstąpić do buddyjskiej organizacji religijnej, czyli sangi, wcale nie przekreśla faktu, że uznawał hierarchiczność społeczeństwa i obecność kast. Z tym że tą, z której sam się wywodził, umieścił na pierwszym miejscu, kosztem braminów – indyjskich kapłanów sprawujących pieczę nad sprawowaniem ofiar, które gwarantowały zachowanie porządku w skali kosmicznej i społecznej. To krytyka konserwatywnego braminizmu, który stał na straży nienaruszalnej hierarchii społecznej wywodzonej z mitu kosmologicznego, przyczyniła się do powszechnego określania buddyzmu mianem „demokratycznego”.  

Ale powoli, oddajmy sprawiedliwość buddyjskiej „dharmakracji”. Organizacja sangi, w istocie była w pewien sposób zgodna z zasadami demokracji, gdyż wpływ na decyzje, przynajmniej teoretycznie, należał do wszystkich mnichów czy mniszek. W praktyce, w sposób kolektywny, sanga zarządzana była przez najstarszych stażem w zgromadzeniu uczestników. I w takim to sensie można mówić o demokratycznych rozwiązaniach, na jakich oparte były pierwsze wspólnoty buddyjskie.  

Pierwsi buddyści byli bardziej „dharmakratyczni” niż demokratyczni. Ideałem rozwiązania prawno-państwowego, była monarchia z władcą respektującym, właśnie „Dharmę”, czyli buddyjskie prawo. Ów władca, nazywany czakrawartinem, „wprawiającym w ruch koło prawa”, dbał o to, by zarówno kwitł dobrobyt poddanych, jak i rozwijało się życie religijne. Modelowym przykładem takiego króla, jest wnuk, wspomnianego w artykule Czandragupty, Asioka, który pozostawił po sobie do dziś istniejące, słynne kolumny z inskrypcjami w różnych zakątkach Południowej i Centralnej Azji.  

Jednak nie bez przyczyny wspominam tutaj ideał Czakrawartina, bo właśnie w tym miejscu dochodzimy do czegoś, co można nazwać demokracją deliberatywną w historii literatury buddyjskiej. Otóż mam na myśli, mityczną historię powołania do życia pierwszego takiego władcy, zapisaną w suttcie Aggañña. Polecam ten tekst, przetłumaczony z języka pali na współczesne języki europejskie, wszystkim tym, którzy są zainteresowani kosmogonią i antropogenezą w wydaniu buddyjskim. W skrócie, obecna postać społeczeństwa i relacji w nim panujących są rezultatem konsekwentnego upadku pierwszych istot „stworzonych z umysłu, karmiących się radością i będących samych sobie światłością”, w coraz to mniej ulotne i coraz to bardziej obarczone ludzkimi przywarami formy.  

To, co nas interesuje w tym przypadku, to to, że na skutek szerzenia się występku w świecie, ci proto-ludzie z buddyjskiej opowieści, zebrali się wspólnie i skonstatowawszy bezmiar nieszczęścia, wspólnie uradzili, by przekazać rządy jednej cieszącej się szacunkiem osobie, gratyfikując ją dziennym przydziałem ryżu. Ich decyzja była rezultatem społecznych konsultacji, rzec by można i doprowadziła na drodze powszechnego konsensusu do znalezienia właściwego rozwiązania odnośnie do sposobu organizacji życia społecznego. Czyż ta historia nie niesie z sobą znamion demokracji deliberatywnej? 

Na koniec chciałbym jednak powiedzieć, że bardziej jestem przekonany co do istnienia „dharmakracji”, niż demokracji w buddyzmie. Ta pierwsza wynika z buddyjskiej filozofii. Naprawdę pięknej i głębokiej myśli, o tym, że na ostatecznym poziomie, niczym się od siebie nie różnimy i wszyscy mamy to samo prawo, by rozwijać potencjał do pozytywnych działań, w tym także w zakresie aktywności społecznej. Z drugiej strony, trudno się jednak nie zgodzić, że w buddyzmie tkwi od samego początku ziarno demokratycznego spojrzenia na relacje społeczne, jakkolwiek warto pamiętać, że pojęcia i idee funkcjonujące w różnych kulturach i epokach, nie zawsze można bezpośrednio przełożyć. 

____________________________

The project is co-financed by the Governments of Czechia, Hungary, Poland and Slovakia through Visegrad Grants from International Visegrad Fund. The mission of the fund is to advance ideas for sustainable regional cooperation in Central Europe.

Close Menu
English Skip to content