Wywiad IPP z Krzysztofem Płomińskim
Wywiad z Krzysztofem Płomińskim

Wywiad IPP z Krzysztofem Płomińskim

Krzysztof Płomiński – politolog i dyplomata. Absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Łódzkiego, Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych, Haskiej Akademii Prawa Międzynarodowego. Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku, gdzie negocjował przejęcie przez Polskę reprezentacji interesów USA, oraz w Arabii Saudyjskiej, gdzie był pierwszym ambasadorem RP. Wcześniej pracownik placówek dyplomatycznych o profilu gospodarczym w Libii i Jordanii. B. dyrektor i dwukrotnie wicedyrektor Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Obecnie doradca dyplomatyczny Krajowej Izby Gospodarczej i członek Rady Ambasadorów Europejskiej Akademii Dyplomacji. Autor specjalistycznych publikacji i książki Arabia Incognita. Raport polskiego ambasadora. Komentator problematyki bliskowschodniej. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz odznaczeniami saudyjskimi i amerykańskimi.
 

IPP: Jak bliskowschodnie kraje radzą sobie w czasach kryzysu wywołanego pandemią wirusa SARS-CoV-2? Czy reżim sanitarny jest tam utrzymywany? Czy przywódcy państw podejmują słuszne decyzje i wprowadzają rozsądne restrykcje? Jak w praktyce wygląda sytuacja służby zdrowia na Bliskim Wschodzie?

KP: Mówimy o rozległym i bardzo zróżnicowanym obszarze, trapionym od dekad konfliktami, problemami bezpieczeństwa i społeczno-gospodarczymi oraz konfrontowanym z wyzwaniami cywilizacyjnymi. Większość tych krajów byłaby szczęśliwa, gdyby mogła się zmierzyć z koronawirusem w warunkach porównywalnych do polskich. Pandemia to tylko jedno z nieszczęść, pogłębiających dotychczasowe. Dodatkowy czynnik destabilizujący, którego pełne konsekwencje będzie można ocenić dopiero w dłuższej perspektywie.

Izrael i bogate kraje arabskie radzą sobie pandemią bardzo dobrze, a stosowane bezkompromisowe rozwiązania organizacyjne, sanitarne i w zakresie dyscypliny społecznej są wręcz modelowe. Przekłada się to na relatywnie niskie wskaźniki zachorowań i śmiertelności. Określone znaczenie ma również fakt, że mamy tu do czynienia z młodymi społeczeństwami o większej naturalnej odporności. Niezależnie od stopnia zamożności wszędzie ucierpiała gospodarka, która w 2020 roku skurczyła się od kilku do kilkunastu procent. Sytuacja epidemiczna nie była jednak jedynym tego powodem. Niskie od 6 lat ceny surowców energetycznych drenują dochody producentów, ograniczają przepływy finansowe do krajów korzystających z pomocy, kurczą migracyjny rynek pracy. Bezpośrednio lub pośrednio rzutuje to na cały region, podobnie jak zakłócenia w handlu międzynarodowymi sferze inwestycyjnej, kryzys w transporcie lotniczym i turystyce, problemy na rynkach nieruchomości, a w wielu przypadkach również obciążenia związane z konfliktami zbrojnymi lub ich skutkami.

W państwach zależnych od dochodów z ropy i gazu zmniejszone wpływy opóźniły realizację zakrojonych na ogromną skalę wieloletnich planów transformacji gospodarczo-społecznej, powiązanych z ostrożną liberalizacją polityki wewnętrznej. Cel tych planów – uniezależnienie się od ropy naftowej i oparcie rozwoju na innych źródłach – staje się obecnie bardzo trudny do osiągnięcia w założonej perspektywie czasowej 20-30 lat. Dotyczy to takich państw jak Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar, Kuwejt, Oman, a także Algierii.

Na drugim biegunie mamy grupę państw biednych lub wręcz upadłych, mimo posiadania niekiedy dużego potencjału rozwojowego, z kulejącą od lat gospodarką, zniszczonych konfliktami i wojnami domowymi lub obłożonych sankcjami, takich jak Jemen, Syria, Liban, Libia, Sudan, Autonomia Palestyńska, a ponadto Irak i Iran. Tu od dawna ma miejsce prawdziwy dramat humanitarny, którego rzeczywisty zakres w poszczególnych krajach trudno niekiedy oszacować wobec braku wiarygodnych lub jakichkolwiek danych, albo zaprzeczania przez polityków rzeczywistości, dokąd sami nie padną ofiarą zarazy.

Podam tylko przykłady. W Jemenie 80% mieszkańców potrzebuje pomocy, w tym połowa to dzieci, z czego blisko 400 tysięcy cierpi z powodu ostrego niedożywienia. W Syrii pomocy humanitarnej potrzebuje ponad 12 milionów osób, ponad 5 milionów uciekło z kraju, a drugie tyle zostało wewnętrznie przesiedlonych. Do tego dochodzą ogromne zniszczenia materialne, których odbudowa zajmie dziesięciolecia. Wymowny pod tym względem był obraz papieża Franciszka modlącego się w irackim Mosulu na tle zniszczeń, przywołujących widok powojennej Warszawy. Może to zabrzmi paradoksalnie, ale dla tych społeczności to nie pandemia jest największym wrogiem, gdy muszą walczyć o byt i przeżycie, w warunkach agonii służby zdrowia, braku podstawowych lekarstw i szczepionek, często w prowizorycznych obozach. W takich okolicznościach nawet wygaśnięcie epidemii nie kończy kłopotów, a raczej zapowiada ich nowy bardziej złożony etap. Trudny również z tego powodu, że kryzys pandemiczny zmniejszy wolumen możliwej do uzyskania pomocy międzynarodowej oraz skłonność najbogatszych państw do dzielenia się z potrzebującymi swoimi zasobami, może z wyjątkiem Chin.

IPP: Jak wygląda bliskowschodnie podejście do odnawialnych źródeł energii?

KP: Państwa regionu mają świadomość zbliżającego się końca ery naftowej, która kształtowała realia bliskowschodnie na przestrzeni wielu dekad, nie tylko w sferze gospodarczej, ale również politycznej, bezpieczeństwa, współzależności międzynarodowych, kulturowej, rynku pracy czy formowania cech indywidualnych i zbiorowych.

Ropa to błogosławieństwo finansowe. Ale jednocześnie nieszczęście, bowiem uzależnia, demobilizuje, wręcz obezwładnia i zniechęca do aktywności zawodowej i społecznej, nie generuje miejsc pracy. Rządzącym pozwala odsuwać w czasie reformy pod pretekstem zakłócenia stabilizacji i utrzymywać w ryzach rządzonych ofertą państwa opiekuńczego. Skomplikowane sploty interesów sprawiały, że petryfikacja struktur porządku wewnętrznego w poszczególnych państwach nie przeszkadzała obecnym w regionie zewnętrznym graczom, przede wszystkim USA. Choć pierwsze technologie odnawialne, przede wszystkim solarne, takie jak ośrodek Al-Uyaynah w Arabii Saudyjskiej, zaczęły powstawać już w latach 70. XX wieku, to długo pozostawały one w fazie eksperymentalnej.

Uwarunkowania te zaczęły stopniowo zmieniać się wraz z zakończeniem zimnej wojny, pod wpływem nowych realiów ekonomicznych, środowiskowych oraz rewolucji technologicznej. Jednak dopiero ostatnie dekady przyniosły zapowiedź przełomu. Przejście od ropy i gazu do odnawialnych źródeł energii wpisano do wieloletnich narodowych planów transformacji wszystkich arabskich państw Zatoki, zamierzających oprzeć się na wykorzystaniu głównie energii słonecznej. Futurystyczny, obliczony na ponad milion mieszkańców, projekt strefy NEOM w Arabii Saudyjskiej ma być całkowicie ekologiczny i bezemisyjny. Pobliski Iran, poza gazem, orientuje się na atom, co budzi wielkie kontrowersje i napięcia. Budowę małych elektrowni atomowych rozpatrują też arabskie kraje Zatoki. Sąsiadująca z regionem Etiopia buduje wielką zaporę i elektrownię na Nilu, która może doprowadzić do otwartego konfliktu z Sudanem i Egiptem, który jest w świecie arabskim prekursorem w zakresie energii wiatrowej. Szereg zróżnicowanych projektów zrealizowało Marokoi Jordania, która swoje ogromne problemy energetyczne będzie zapewne rozwiązywać we współpracy z Izraelem.

W ZEA trwa pierwszy etap budowy największej na świecie elektrowni słonecznej w al-Dhafra. Mniejszy podobny projekt planowany w Kuwejcie został odłożony ze względu na pandemię. Szacuje się, że obecnie odnawialna energia średnio w skali regionu daje około 6-7% produkowanej energii elektrycznej. Normalizacja izraelsko-arabska może przyspieszyć postęp w tym zakresie, dzięki współpracy technologicznej, nowym inwestycjom, wymianie doświadczeń i większej skłonności inwestorów do podejmowania ryzyka. W tym regionie programy energii odnawialnych, niezależnie od aspektów środowiskowych, mają również na celu zwiększenie eksportu kopalnych surowców energetycznych oraz obniżenie kosztów produkcji odsalanej wody morskiej. Niezależnie od powyższego ropa naftowa i gaz, którego zasoby w regionie są większe niż ropy, jeszcze przez dziesięciolecia pozostaną ważnym źródłem energii, podobnie jak węgiel w Polsce.

IPP: Jak według Pana Arabska Wiosna Ludów zmieniła obraz polityki w krajach Bliskiego Wschodu? Czy to zmiana na lepsze? Dlaczego wielu krajom wciąż nie udało się zbudować stabilnego systemu rządów, po mijającej pierwszej dekadzie od tych wydarzeń?

KP: Jeśli przypomnieć sobie skalę społeczno-politycznego buntu sprzed dziesięciu lat na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, to można odnieść wrażenie, że dzisiaj arabska ulica jest względnie spokojna. W rzeczywistości ten wulkan jest aktywny od wielu dekad, a ostatnio jedynie przygasł i w każdej chwili może dojść do nowych erupcji. Stąd uważam, że używanie pojęcia Arabska Wiosna w tradycyjnym rozumieniu jest pewnym uproszczeniem, tym bardziej, iż podobne procesy i na podobnym podłożu występowały równolegle również w innych regionach świata.

Masowe wystąpienia, powstania i ruchy społeczne na rzecz praw politycznych, gospodarczych i społecznych, poprawy warunków bytowych, praworządności i demokratyzacji, przeciwko skorumpowanej i nieudolnej władzy mają w świecie arabskim bardzo długą historię. I zapewne równie długą perspektywę.

Niestety z reguły kolejne fale kończyły się rozlewem krwi, represjami i powrotem do status quo ante lub złudnymi obietnicami i kosmetycznymi reformami. Wynikało to nie tylko z siły poszczególnych autokratów, monarchów absolutnych i dyktatorów, ale również z ich powiązań z zewnętrznymi graczami, mającymi swój interes w utrzymaniu stabilizacji.

Podczas łącznie ponad dwudziestoletniej pracy w dwóch zrewolucjonizowanych republikach (Libia i Irak) oraz dwóch monarchiach absolutnych (Jordania i Arabia Saudyjska) wielokrotnie spotykałem się z przejawami zazdrości wobec losu Polaków, jako od dekad mających więcej szczęścia, a od 1989 roku uważanych za prawdziwych szczęściarzy. Nie zawsze rozumiano, że u nasza istniało jednocześnie kilka fundamentalnych warunków transformacji – silny ruch społeczny z tradycją walki o swoje prawa oraz przejrzystym programem zmian i charyzmatycznym przywódcą, władza będąca w stanie erozji, sprzyjające i porównywalne uwarunkowania regionalne i możliwe do naśladowania modele rozwojowe oraz okoliczność moim zdaniem najważniejsza dla pokojowego przebiegu wydarzeń – „życzliwa” geopolityka.

Nasz i europejski przełom nie byłby możliwy bez zwycięstwa USA w zimnej wojnie, osiągniętego z wykorzystaniem narzędzi ekonomicznych (wspólna z Saudyjczykami gra cenami ropy naftowej), militarnych (wyścig zbrojeń i wycieńczenie Rosjan w Afganistanie) oraz politycznych (prawa człowieka). W moim przekonaniu w procesie określanym jako Arabska Wiosna żaden z tych warunków nie został do końca spełniony. Ruch ten postrzegany jest teraz poprzez pryzmat łączonych z nim w 2011 roku nadziei i oczekiwań konfrontowanych z dzisiejszą rzeczywistością, która musi rozczarowywać.

Pozytywem jest kiełkująca demokracja w Tunezji i podobny proces zapoczątkowany ostatnio w Sudanie. Arabskie kraje Zatoki przeżyły okres „wiosenny” w miarę bezboleśnie, przyspieszając reformy modernizacyjne i liberalizacyjne oraz otwierając się na współdziałanie z Izraelem. Stan rzeczy w pozostałych krajach wygląda znacznie gorzej. W Egipcie historia zatoczyła koło – od dyktatury do dyktatury. Algieria, pamiętająca dramat wojny domowej, próbuje znaleźć równowagę między hirakiem–społecznym ruchem buntu a reformami. Syria i Jemen pogrążyły się w chaosie i są miejscem katastrofy humanitarnej.

Ogarniętej wojną domową Libii grozi nadal rozpad państwa, choć zapoczątkowany w ostatnim okresie pod patronatem ONZ proces pokojowy rodzi pewne szanse na przełamanie impasu. O ile Libijczykom uda się pozbyć ponad 20 tysięcy obcych żołnierzy i najemników wspierających zwalczające się lokalne ugrupowania. Libanowi zagraża dalsza degeneracja państwa i bankructwo. Wyzwania, przed którymi stoi Irak zobrazowała wizyta papieża Franciszka, z symbolicznym obrazem modlitwy w Mosulu, wyglądającym jak Warszawa po wojnie.

Być może jednak najbardziej istotnym skutkiem i stymulatorem zmian zachodzących na Bliskim Wschodzie jest nowy etap normalizacji izraelsko-arabskiej. Zdejmuje on ciążącą nad regionem od 1948 roku klątwę wojen arabsko-izraelskich, choć nie jest receptą na wszystkie problemy i nie daje gwarancji, że nie spowoduje nowych napięć. Stanowi niewątpliwy sukces nowatorskiej dyplomacji transakcyjnej prezydenta Trumpa i – czego nie wolno nie doceniać – otwiera drogę do zakrojonej na szeroką skalę współpracy i integracji gospodarczej w skali całego regionu.

IPP: „Porozumienie Abrahama”, o których Pan wspomniał, określa się mianem historycznych, epokowych i symbolicznych wydarzeń. Czy odmieniają one oblicze Bliskiego Wschodu?

KP: Bliski Wschód, który znaliśmy, powoli odchodzi do historii, podobnie jak pasmo wojen izraelsko-arabskich. Rodzi się faza rzeczywistego pokoju. Przełomowe traktaty Egiptu i Jordanii z państwem izraelskim nie przełożyły się na wymiar regionalny i społeczny czy wielki biznes. Stworzyły jedynie okres przejściowy. Liga Arabska wprawdzie już w 2001 roku wypracowała plan ziemia za pokój przewidujący generalną normalizację relacji, ale warunek powrotu do granic sprzed 1967 roku okazał się niemożliwy do realizacji, głównie z uwagi na nierozwiązywalność kwestii palestyńskiej i Jerozolimy, a także Wzgórz Golan. Trump pominął te sprawy jako nierozwiązywalne, co nie znaczy, że je usunął.

Ważniejsze okazało się jednak wspólne dla Izraela i państw sunnickich poczucie zagrożenia ze strony szyickiego Iranu, umacniającego swój potencjał militarny oraz bezpośrednie i poprzez zależne milicje wpływy w Iraku, Syrii i Libanie, jak również w Jemenie. Trump znalazł wspólny język z adwersarzami Iranu i odwrócił generalnie konstruktywne w odniesieniu do tego kraju podejście administracji prezydenta Obamy.

Polityka maksymalnej presji i drakońskie powszechne sankcje nie doprowadziły jednak do wypchnięcia Iranu ze strefy wpływów, nie załamały teokratycznego reżimu i nie zablokowały rozwoju nowoczesnych broni, w tym rakiet balistycznych pozwalających zaatakować cele w zasięgu ponad 2000 km. Bez irańskiego zagrożenia doprowadzenie do Porozumień Abrahama, nawet przy nowatorskiej transakcyjnej polityce Trumpa, byłoby na tym etapie niemożliwe. Istnieje kilka czynników zapewniających trwałość procesowi normalizacji – splecenie interesów obecnych i przyszłych uczestników, życzliwość nowej administracji USA i element równie ważny – niezwłoczna budowa relacji w sferze gospodarczej, inwestycyjnej i finansowej. Symbolizuje ją emiracki ropociąg Ejlat – Aszkelon i inwestycja w klub piłkarski Baitar Jerozolima.

Należy dodać, że zawarcie Porozumień Abrahama byłoby niemożliwe bez akceptacji Rijadu. Sami Saudyjczycy wyczekują, ale w pewnym sensie są udziałowcem procesu.Co więcej, Porozumienia mogą w realnej przyszłości nabrać również charakteru sojuszu obronno–zaczepnego, neutralizującego zagrożenie irańskie, z udziałem także Arabii Saudyjskiej, Egiptu i Jordanii. Jednocześnie otwierają one drogę do regionalnej współpracy i integracji gospodarczej. To kapitalna szansa na dalsze pozytywne zmiany bliskowschodnich realiów, zwłaszcza jeśli grono beneficjentów zostanie powiększone o Palestyńczyków oraz Syrię i Liban.

IPP: Jak skandal związany z zamordowaniem Dżamala Chaszogdżiego wpłynął na postrzeganie Arabii Saudyjskiej na arenie międzynarodowej?

KP: Arabia Saudyjska poniosła poważne straty wizerunkowe, mimo korzystania z parasola ochronnego roztaczanego przez prezydenta Trumpa. Zmiana administracji w USA sprawiła, że parasol ten stał się dziurawy, co wróży dalsze kłopoty. Niemniej Stany Zjednoczone muszą wyważać między głoszonymi wartościami a realiami wynikającymi z wieloletniego sojuszu z Królestwem i posiadanych tam ogromnych interesów. Warto ten temat nieco przybliżyć, gdyż wiąże się on nie tylko z realiami relacji bilateralnych, ale także z geopolityką.

Historia ta zaczyna się14 lutego 1945 roku – w Walentynki. Wówczas na pokładzie krążownika Quincy zakotwiczonego w Kanale Sueskim odbyło się spotkanie, które w istotny sposób wpłynęło na kształt wyłaniającego się z wojennej pożogi świata. Gospodarzem był prezydent F.D. Roosevelt, gościem – saudyjski król Abdulaziz. Obaj mieli do ubicia interes. USA do utrzymania statusu światowego hegemona potrzebowały ropy naftowej, której światowe rezerwy oceniano wówczas jako bardzo skromne. Król bał się o bezpieczeństwo swego świeżo założonego Królestwa. I dogadali się. Powstał jeden z najbardziej trwałych i owocnych sojuszów we współczesnych stosunkach międzynarodowych – ropa za bezpieczeństwo. Amerykanie nie tylko zabezpieczyli sobie na dziesięciolecia stabilne dostawy nafty w specjalnych cenach, ale pośrednio uzyskali również kontrolę nad decydującym segmentem światowego rynku energii i wpływ na ceny ropy i gazu. Po odejściu od złotego parytetu dolara, w rolę żółtego kruszcu wcieliła się ropa, której ceny od kryzysu energetycznego w 1973 roku przestały być kreowane wyłącznie przez rynek.

To czas petrodolara i hurtowych zakupów przez Rijad amerykańskich obligacji. Ich wartość dziś sięga 200 miliardów USD, nie licząc wielokrotności tej kwoty w postaci innych saudyjskich inwestycji i papierów wartościowych oraz wolumenu importu, w którym zawsze poczesne miejsce zajmowała broń. Odejście od dolara w rozliczeniach naftowych, o co coraz energiczniej zabiegają rywale USA, doprowadziłoby do krachu amerykańskiego pieniądza i nieobliczalnych skutków dla gospodarki USA. Ponadto ropa była i wciąż pozostaje ważnym instrumentem światowej ekonomii i polityki. Decyzja Rijadu z 1985 roku o odejściu od ustalonych przez OPEC limitów produkcyjnych doprowadziła do krachu finansów Związku Radzieckiego i przyczyniła się do jego rozpadu, wraz ze sferą wpływów. Jak również do zwycięstwa USA w zimnej wojnie. Bez gry naftowej i amerykańsko-saudyjskiej współpracy w Afganistanie nie byłoby polskiego odzyskania pełnej suwerenności już w 1989 roku.

Rykoszetem niskie ceny ropy uderzyły wówczas również w Irak, leczący rany po wojnie z Iranem, co stało się jednym z istotnych motywów agresji na Kuwejt. Produktem ubocznym wykorzystania w Afganistanie sunnickich islamskich radykałów jako narzędzia przeciwko Rosjanom, stał się ekstremizm muzułmański, z Al-Kaidą – klonującą podczas swego niekończącego się marszu po świecie.Obecnie od 6 lat Arabia Saudyjska ponownie zbija ceny ropy naftowej, teraz wspomagana przez COVID-19. Sytuacja ta uderza przede wszystkim w nieprzyjaciół USA, w tym Rosję i Iran. Z kolei dzięki USA Arabia Saudyjska zapewniła sobie stabilizację na przestrzeni dekad, wyjątkową w regionie, a także ogromny postęp w dziedzinie infrastruktury i bazy technicznej państwa. Jednocześnie zaniedbano proces transformacji w kierunku budowy nowoczesnego społeczeństwa i państwa. Brakowało bowiem presji wewnętrznej i zewnętrznych zachęt. Elita saudyjska i amerykańskie ekipy rządzące żyły w symbiozie, niekiedy tylko i na krótko zakłócanej spięciami. To przede wszystkim okres drugiej prezydentury Baraka Obamy, kiedy zaczął drażnić partnerów upominaniem się o prawa człowieka, a jeszcze bardziej przychylnością wobec arcyrywala Saudów, Islamskiej Republiki Iranu. Co więcej, widział sens w podzieleniu się obu oponentów regionalnymi wpływami.

W Rijadzie odetchnięto z ulgą dopiero po wyborze Donalda Trumpa, umacniając alians w oparciu o personalne relacje, plany szerszych sojuszy, działania wymierzone w Iran i tworzenie przesłanek do oficjalnego zbliżenia z Izraelem. Równolegle powstały warunki do większej asertywności idącego po pełnię władzy saudyjskiego następcy tronu, zarówno tej pozytywnej – związanej z reformami i planami transformacji kraju, jak wpędzającej Królestwo w tarapaty i szkodzącej jego wizerunkowi. Tu należy wspomnieć przede wszystkim o wojnie jemeńskiej i łamania standardów w dziedzinie praw człowieka, czego dotyczy pytanie.

Nieoczekiwana przez Saudyjczyków zmiana administracji amerykańskiej kończy sielankę i zapowiada trudniejsze czasy, w kontekście spraw irańskich, jemeńskich i praw człowieka. Realizacja deklaracji przedwyborczych i obecność w najbliższym otoczeniu Joe Bidena osób zaangażowanych w doprowadzenie do porozumienia nuklearnego z Iranem wskazują na powrót USA do bardziej zrównoważonej polityki i poszanowania regionalnych interesów Iranu. Nie oznacza to jednak szybkiego i automatycznego odnowienia tego porozumienia. Niewątpliwie dojdzie do wypracowania jakiejś nowej formuły w procesie negocjacji, wyznaczającej dłuższą perspektywę obowiązywania umowy oraz uwzględniającej przynajmniej cześć zastrzeżeń prezentowanych przez Arabię Saudyjską, Izrael i innych sojuszników USA. Alternatywą jest konflikt zbrojny. Władze w Rijadzie starają się neutralizować spodziewane zagrożenia, choćby zwalniając z więzienia aktywistów politycznych, zgadzając się na odblokowanie Kataru i szukając wyjścia z jemeńskiego ślepego zaułka, którego konsekwencje coraz bardziej rzutują na sytuację wewnętrzną kraju i grożą dalszą eskalacją.

Paliwo relacji saudyjsko-amerykańskich nie wygasło jednak. Są nim strategiczne interesy oraz wzajemna umiejętność poruszania się w sferach konfliktu i współpracy, czego tak brakuje polskiej dyplomacji. Arabia Saudyjska jest monarchią absolutną, tradycyjnie opartą na pięciu filarach: dynastii, ropie, armii, religii i amerykańskim sojuszniku. Tego ostatniego nic nie zastąpi, a i USA nie mają kim zastąpić Arabii Saudyjskiej. W świetle powyższego łatwiej zrozumieć, dlaczego odtajniony raport CIA dotyczący zamordowania Dżamala Chaszogdżi, z którym zresztą blisko współpracowałem jako ambasador w Rijadzie, nie zawiera stwierdzeń usprawiedliwiających nałożenie sankcji na saudyjskiego następcę tronu. Ma on nadal silną pozycję w kraju i poparcie państw regionu, w tym Izraela, a także Chin i Rosji. Trudno przewidzieć jak sytuacja się rozwinie, ale jak dotąd droga księcia Mohammada do tronu nie wydaje się zagrożona. Należy dodać, że z jego osobą związana jest zarówno polityka stopniowej liberalizacji wewnętrznej jak obliczone na setki miliardów dolarów plany rozwojowe i inwestycyjne z udziałem globalnych firm.

IPP: Czy chińskie inwestycje w państwach Zatoki Perskiej są zagrożeniem dla pozycji USA i dotychczasowego porządku światowego opartego na wymianie ropy na dolara? Na czym polega współpraca Chin z państwami Zatoki Perskiej? Z jakimi państwami Chiny mają bliskie relacje? Jak kształtują się te relacje w regionie?

KP: Chińska polityka wobec obszaru Zatoki i całego Bliskiego Wschodu obliczona jest na dziesięciolecia i planowo realizowana. Znacznie tego regionu dla Pekinu wynika z jednej strony z jego strategicznego położenia na drodze tworzonych lądowych i morskich szlaków komunikacyjnych do Europy i Afryki, zaś z drugiej z zasobów energetycznych. Chodzi o ropę oraz gaz, którego rolę wyznacza możliwość dostarczenia w przyszłości do Chin lądowymi rurociągami oraz ze względów ekologicznych. Surowce te są Chinom niezbędne dla rozwoju oraz w rywalizacji z USA o dominację gospodarczą w świecie. Pekin zdaje sobie sprawę ze znaczenia regionu dla globalnych interesów USA, zaznaczanego obecnością 50 tysięcy amerykańskich żołnierzy w bazach na terenie prawie wszystkich państw regionu. Postępuje więc ostrożnie. Ekspansja chińska ma charakter pełzający i koncentruje się na relacjach gospodarczo – biznesowych oraz budowie wizerunku.

Niemniej utworzenie w Dżibuti pierwszej odległej od własnego terytorium bazy wojskowej świadczy o szerszych ambicjach.
W 2014 roku Pekin uzgodnił z arabskimi państwami Zatoki program współpracy koncentrujący się na energetyce, łącznie z budową infrastruktury energetycznej, rozwojem handlu i ułatwieniami finansowymi, pomocy technicznej w obszarze ropy i gazu, energii odnawialnej, a także współpracy kosmicznej. Jego celem jest stworzenie sieci pogłębionych powiązań, współzależności i projektów sprzyjających płynnemu zaopatrzeniu Chin w ropę (stamtąd pochodzi 30% chińskiego importu tego surowca).

Program przyniósł szereg spektakularnych sukcesów. W kooperacji z saudyjskim ARAMCO zainwestowano 10 miliardów USD w rafinerię w Yanbu nad M. Czerwonym, będącym punktem na Morskim Szlaku Jedwabnym łączącym Chiny z Europą. Saudyjczycy zrewanżowali się podobnej wielkości inwestycją w rafinerię w Panjin. W ZEA, gdzie głównym partnerem Chińczyków jest kolejny gigant energetyczny ADNOC wartość realizowanych projektów przekracza 5 miliardów USD.

Inwestycja w park energetyczny Duqm w Omanie to ponad 9 miliardów USD. Są to tylko przykłady. Współzależności gospodarcze już przekładają się na relacje polityczne – choćby unikanie przez Arabów krytyki prześladowań Ujgurów. Proces włączania państw Zatoki do strefy chińskich wpływów gospodarczych trwa i w pewnym momencie realnie zagrozi interesom amerykańskim, w tym monopolowi dolara w transakcjach energetycznych. USA muszą uwzględniać to zagrożenie w całokształcie polityki regionalnej i globalnej.

Ważnym obszarem rozgrywki jest pozostający poza strefami wpływów Iran, z którym Waszyngton prowadzi obecnie skomplikowaną grę wokół porozumienia atomowego, sankcji i obecności w regionie. Polityka maksymalnej presji realizowana przez poprzednią administrację USA po części zablokowała chińską ekspansję w tym kraju w ramach Strategicznego Partnerstwa. Przewiduje ono zainwestowanie w ciągu 25 lat 100 miliardów USD w infrastrukturę, głównie energetyczną, w powiązaniu z zakupami gazu.

Wyrazem dbałości Pekinu o szersze interesy regionalne jest zacieśnianie stosunków z Izraelem. Nie ulega wątpliwości, że Chiny mogą być beneficjentem ekonomicznego wymiaru Porozumień Abrahama, w tym budowy transregionalnych projektów infrastrukturalnych i korytarzy transportowych.

Kształtują się nowe realia gospodarcze na Bliskim Wschodzie powinny być też przedmiotem zainteresowania w Warszawie. Jest co analizować. A przecież nie wspomniałem o poza energetycznych komponentach handlu, tworzeniu chińskich instytucji finansowych, jak choćby Centrum Yuana w ZEA, pogłębionej współpracy technologicznej, ofercie małych instalacji atomowych oraz coraz skuteczniejszym oddziaływaniu chińskiej soft-power. Nie wspomniałem również o Rosji, której zabiegi o umocnienie wpływów w regionie współgrają z chińskimi interesami.

IPP: Jak ocenia Pan bliskowschodnią politykę Donalda Trumpa?

KP: Jednym słowem można ją ocenić jako niekonwencjonalną. Tym, co zapisze administrację Trumpa w historii regionu to doprowadzenie do gwałtownego przyspieszenia procesu normalizacji izraelsko-arabskiej oraz utrzymanie zerowego poziomu nowych konfliktów zbrojnych, choć akcja przeciwko Iranowi wisiała na włosku. Jak wspominałem wcześniej pokojowe porozumienia między Izraelem oraz ZEA i Bahrajnem, w ślad za czym poszło natychmiastowe ustanowienie zróżnicowanej współpracy, stanowią jakościową i trwałą zmianę w bliskowschodnich realiach. Tym bardziej, że Trumpowi udało nadać temu procesowi dynamikę.

Poza otwartym konfliktem z Iranem trudnym spadkiem po administracji Trumpa jest wojna w Jemenie, który stał się obszarem największej katastrofy humanitarnej współczesnego świata, patowa sytuacja w Syrii, kryzys w Iraku będącym elementem naczyń połączonych z Iranem, niekonsekwencje w podejściu do kwestii kurdyjskiej w Syrii i Iraku, skutki deprecjonowania kwestii palestyńskiej, pozostawienie aktywnych ognisk tzw. Państwa Islamskiego i innych ugrupowań terrorystycznych oraz naruszenie amerykańskiego wizerunku jako orędownika praworządności i praw człowieka.

IPP: Czy mógłbym Pan przybliżyć czytelnikom na czym polega i jakie warunki stawia porozumienie nuklearne z Iranem?’

KP: Temat ten pojawiał się kilkakrotnie wcześniej w naszej rozmowie. Jest to wielowarstwowy i niezmiernie skomplikowany problem wpływający również na bezpieczeństwo regionalne i międzynarodowe, interesy mocarstw.

Historycznie irański program atomowy został zapoczątkowany jeszcze w okresie rządów szacha, ze wsparciem amerykańskim. Z różnym natężeniem, ale konsekwentnie, był kontynuowany i rozwijany po ustanowieniu Republiki Islamskiej w 1989 roku. Budził niezmiennie wątpliwości co do jego wyłącznie pokojowego charakteru, mimo posiadania akceptacji Rady Bezpieczeństwa ONZ i poddania kontroli MAEA. Obawy te doprowadziły do nałożenia na Iran w 2005 roku zróżnicowanych międzynarodowych sankcji.

Wynikały one z obaw, że Iran uzyskał poziom technologiczny, którego dalszy rozwój umożliwi mu szybkie osiągnięcie progu pozwalającego wyprodukować bombę. Sankcje nie dawały jednak jednoznacznych gwarancji. W takiej sytuacji rysowały się tylko dwie alternatywy – prewencyjna akcja zbrojna o trudnych do przewidzenia konsekwencjach lub wynegocjowanie porozumienia.

W 2015 roku po ciężkich negocjacjach taki dokument został podpisany w formacie Iran – 5 stałych członków Rady Bezpieczeństwa i Niemcy, plus UE. W wielkim uproszczeniu – Iran zobowiązywał się nie przekraczać bezpiecznego poziomu wzbogacania uranu (5%) i poddać się rygorystycznej kontroli inspektorów MAEA. W zamian uzyskał znoszenie sankcji i reintegrację w ramach społeczności międzynarodowej.

Niezwłocznie w kolejce zaczęli ustawiać się inwestorzy, nawet z Polski, zainteresowani gazem i ropą. A należy przypomnieć, że, pod względem zasobów tych surowców Iran jest w najściślejszej czołówce światowej. Koncentrując się na zagrożeniu atomowym oraz wobec problemów związanych z ofensywą tzw. Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii odłożono na później zajęcie się innymi aspektami polityki irańskiej budzącymi niepokój.

Czyli wpływami w Iraku, Syrii, Libanie i Jemenie, funkcjonowaniem tam proirańskich ugrupowań zbrojnych i milicji oraz programem rakiet balistycznych. Stan niedopowiedzeń utrzymywał się do 2018 roku, kiedy administracja Trumpa wyprowadziła USA z porozumienia, nakładając jednocześnie drakońskie sankcje i dbając, by były one powszechnie przestrzegane.

Iran, który odegrał liczącą się rolę w rozgromieniu ISIS i umocnił wpływy regionalne, odpowiedział stopniowym odchodzeniem od dodatkowych lub dobrowolnych zobowiązań. Stał przy tym na stanowisku, że zasadnicze porozumienie nadal obowiązuje i jest przestrzegane, co generalnie potwierdzała MAEA.

Nastąpiła ostra eskalacja w relacjach Teheranu z USA i regionalnymi adwersarzami, podsycana incydentami na szlakach żeglugowych, atakami na saudyjskie instalacje naftowe, zabójstwami prominentnych Irańczyków oraz wzajemną konfrontacyjną retoryką. Niemniej do wyborów w USA udało się uniknąć otwartego konfliktu. Prezydent Biden podtrzymał przedwyborcze obietnice powrotu do porozumienia nuklearnego, ale dotąd nie podjął decyzji wykonawczych, stojąc na stanowisku, że powinno to być poprzedzone rozmowami. Teheran z kolei uważa, że skoro USA jednostronnie wyszły z porozumienia, to teraz w tym samym trybie powinny do niego powrócić. Sprawa nie ma wyłącznie ambicjonalnego charakteru. Na skutek sankcji Iran stracił setki miliardów USD i liczy na gest rekompensaty. Co więcej ma uzasadnione podejrzenia, że zostanie wciągnięty w rozmowy na temat wszystkich spornych problemów, bez perspektywy szybkiej finalizacji.

Tymczasem zbliża się termin wyborów prezydenckich, które mogą dać zwycięstwo przedstawicielowi irańskich radykałów. Biden z kolei nie może zlekceważyć protestów Izraela, Arabii Saudyjskiej i innych sojuszników w regionie wykluczających bezwarunkową reaktywację porozumienia nuklearnego i domagających się wpływu na negocjacje. Tym bardziej wobec izraelskich zapowiedzi o możliwości podjęcia samodzielnej akcji zbrojnej na nuklearne instalacje irańskie. Iran ma też zdecydowanych przeciwników w USA. Pozostaje oczekiwać co przyniosą wysiłki UE oraz Kataru i Omanu starających się wypracować kompromis i przełamać impas.

IPP: Co sądzi Pan o strategii przyjętej przez prezydenta Joe Bidena wobec Bliskiego Wschodu?

KP: Administracja Bidena odziedziczyła po poprzedniku wiele problemów, od których zresztą Bliski Wschód nigdy nie był wolny. Dotychczasowe działania mają charakter głównie doraźny. Poza najbardziej pilnymi – jak wycofanie z ONZ wniosku o sankcje międzynarodowe na Iran, skreślenie ruchu Huti z listy ugrupowań terrorystycznych, wstrzymanie części dostaw broni do Arabii Saudyjskiej czy odtajnienie raportu ws. morderstwa DżamalaChashogdżi. Całościowy przeglądpolityki, wobec tego regionu ma nastąpić później. Niemniej już wiadomo, że Waszyngton będzie bardziej koncentrował się na innych regionach świata, zwracał większą uwagę na kwestie praworządności i praw człowieka, co niepokoi wszystkie autorytarne reżimy arabskie, oraz prowadził bardziej elastyczną politykę wobec Iranu.Zachowane zostanie poparcie dla normalizacji arabsko-izraelskiej.

Koncesje poczynione przez administrację Trumpa na rzecz Izraela pozostaną, choć w bieżącej polityce można oczekiwać podejścia bardziej wyważonego niż w ostatnich latach i większego wyczulenia na postulaty palestyńskie. Zmiany będą jednak zauważalne. Poważnym wyzwaniem będzie uruchomienie procesu pokojowego w Jemenie, zmodyfikowanie stosunków z Arabią Saudyjską bez naruszania podstawowych interesowi przede wszystkim kwestia Iranu, o której była mowa wcześniej.

Z wielu sygnałów wynika, że Biden, po doświadczeniach swej wiceprezydentury, jest zmęczony sprawami bliskowschodnimi. W przypadku potwierdzenia, może to być sygnałem dla sojuszników USA w regionie do wykazania się większą asertywnością i przejęcia większej odpowiedzialności za sprawy bezpieczeństwa tego obszaru. Sygnały te będą odbierać również rywale USA.

IPP: Jak sytuuje się Polska na rynkach krajów bliskowschodnich? Czy podejmowane są działania promujące polski biznes w tym regionie? Ile zarabiamy na handlu z Bliskim Wschodem?

KP: Na rynkach bliskowschodnich mamy jeszcze wiele do zrobienia. Nasze obroty handlowe z krajami arabskimi według wstępnych danych przekroczyły w 2020 roku 7 miliardów dolarów, z korzystnym saldem wynoszącym 650 milionów USD. To i dużo, i bardzo mało. Największymi partnerami handlowymi są: Arabia Saudyjska (2,4 mld), Maroko (1,0 mld), ZEA (0,8 mld) i Katar (0,7 mld) oraz Egipt i Algieria (po 0,6 mld). Eksport jest zróżnicowany i w dużej części realizowany przez koncerny zagraniczne mające swe zakłady w Polsce.

W imporcie decydującymi pozycjami są surowce, głównie energetyczne. Kwota wymiany porównywalna jest z samym eksportem Izraela do tego obszaru. Obroty Polski z tym państwem wyniosły 1,2 mld (z pozytywnym saldem), a z Turcją nieco ponad 7 mld, z dużą przewagą importu. Jesteśmy pustynią, jeśli chodzi o inwestycje arabskie i współpracę finansową. I tu porównanie z Izraelem wypada marnie, tym bardzie, że Izraelczycy już odcinają kupony od współpracy nowymi partnerami arabskimi, a to dopiero początek inwestycji na wielką skalę.

W Polsce z trudem przebija się świadomość ogromnego wpływu państwa na gospodarki bogatych krajów naftowych, ale również Izraela, wymagającego od partnera kompetentnego zaangażowania aparatu rządowego. Odrębna sprawa to brak ukierunkowania naszych placówek dyplomatycznych na problematykę gospodarczą. Nasi zachodni partnerzy w Arabii Saudyjskiej czy ZEA mają tam często po kilkunastu dyplomatów gospodarczych, plus profesjonalną obsadę dwustronnych Rad Biznesu i Izb Gospodarczych, zdolnych do zapewnienia przyjeżdżającym misjom biznesowym najwyższego szczebla kontaktów.

Wszyscy działają w ramach systemu, w Polsce dopiero raczkującego. My mamy maleńkie wysepki – z reguły sprawnych, ale działających w pojedynkę, przedstawicieli Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu. Marnie to wygląda w sytuacji, gdy np. tylko w Duńsko-Saudyjskim Biurze Handlowym w Rijadzie pracuje ośmiu dynamicznych młodych ludzi, w tym Saudyjki.

Dodam jeden przykład. Kupujemy w regionie ropę i gaz za ponad 2 miliardy dolarów rocznie. Kontrahentami z obu stron są państwowe spółki. Wiem, że wystarczyłoby jedynie podjąć rozmowy z partnerami, by ułatwić wejście całej grupy polskich firm do współpracy, dziś całkowicie nie istniejącej, z siecią przedsiębiorstw podporządkowanych energetycznym gigantom. Może czas coś z tym zrobić, bo jest tu szansa na jakościową zmianę w relacjach. Odrębną kwestią jest też nasza polityka wizowa wobec biznesmenów arabskich, bodaj najbardziej restrykcyjna i nieprzyjazna spośród państw UE. Agencja Kosmiczna Zjednoczonych Emiratów Arabskich wysłała na Marsa sondę. Jest to pierwsza międzyplanetarna misja realizowana przez państwo arabskie.

IPP: Jakie możliwości stwarza przeprowadzenie takiej misji dla tego kraju i jak wpłynie na jego pozycję w regionie?

KP: ZEA kojarzą się z reguły z ropą, wielkim biznesem, luksusową turystyką, jednymi z najlepszych na świecie linii lotniczych czy sponsorowaniem czołowych drużyn piłkarskich. Umieszczenie na orbicie Marsa sondy Al-Amal (nadzieja) badającej atmosferę tej planety przypomina, że to również kraj zaawansowanych technologii, współpracujący z czołowymi ośrodkami naukowo – badawczymi i uczelniami zagranicznymi, przede wszystkim amerykańskimi.

Dotyczy to również programu kosmicznego, docelowo zakładającego umieszczenie na Czerwonej Planecie aparatury badawczej. Oczywiście poza celami naukowymi misja ma znaczenie promocyjne i wizerunkowe, a jej dorobek będzie ważnym elementem prezentacji ZEA podczas zbliżającej się Wystawy Światowej w Dubaju. Warto dodać, że w regionie Zatoki trwa autentyczny wyścig kosmiczny. ZEA od 2009 roku wystrzeliły 9 satelitów, mają swego kosmonautę. Rywalizują z Arabią Saudyjską, której pierwszy obywatel poleciał w kosmos już w 1985 roku i która dysponuje podobną ilością satelitów. W tej regionalnej rywalizacji uczestniczy także Iran. Termin Wystawy Światowej EXPO w Dubaju został przesunięty o rok.

IPP: Czy mógłby Pan przybliż nieco to wydarzenie, jaki będzie w nim udział Polski? Czego można się na niej spodziewać?

KP: Wystawa Światowa w Dubaju to największa planowana obecnie stacjonarna impreza wystawiennicza świata.

Organizatorzy liczą, że będzie ona wyznacznikiem nowego porządku w relacjach międzynarodowych na okres po pandemii. Okazją do promocji własnego dorobku, potencjału i aspiracji wyznaczanych choćby programem kosmicznym tego kraju. EXPO oraz wydarzenia towarzyszące zgromadzą dziesiątki tysięcy firm i podmiotów z całego świata oraz miliony odwiedzających. Przez kilka miesięcy Dubaj będzie miejscem spotkania nie tylko biznesu, ale także wszystkich instytucji uczestniczących w obrocie międzynarodowym.

Dla polskich uczestników to unikalna szansa zapoznania się z ofertą wystawców, zmianami zachodzącymi w sferze globalnych i regionalnych stosunków gospodarczych, ale przede wszystkim do zaprezentowania własnego potencjału i oferty współpracy oraz znalezienia nowych partnerów w ZEA i bezpośrednim sąsiedztwie. Istnieją tu ogromne wciąż niewykorzystane szanse współpracy. Polskie instytucje rządowe bardzo poważnie przygotowują się do imprezy w ramach szeregu programów, w tym programu Go to Brand Expo 2020, wspierającego polskich przedsiębiorców zainteresowanych regionem. Ale to również okazja do inicjatyw dyplomatycznych, naukowych, kulturalnych czy organizacyjnych.

Być może jedną z nich będzie decyzja LOT o ponownym uruchomieniu kiedyś bardzo popularnego regularnego połączenia Warszawa – Dubaj. Również Krajowa Izba Gospodarcza, gdzie jestem społecznym doradcą dyplomatycznym, pomaga polskim przedsiębiorcom dobrze przygotować się do Wystawy, a niejednokrotnie również podejmować kontakty biznesowe nie czekając na rozpoczęcie wydarzenia.

Mam nadzieję, że szeroki udział polskich decydentów oraz przedsiębiorców w Wystawie stanie się inspiracją do wypracowania programu zwiększenia polskiej obecności gospodarczej w rejonie Zatoki, bez którego trudno będzie zadbać tam o nasze interesy, w konkurencji z coraz bardziej asertywnymi rywalami. A kolejna okazja do zaprezentowania się w rejonie Zatoki – wkrótce, bo wierzę, że polscy piłkarze pojadą w 2022 roku na Mundial do Kataru.

____________________________

Wywiad przeprowadził Bartłomiej Małczyński – student Uniwersytetu Jagiellońskiego, współtwórca witryny biznesowo-ekonomicznej Doing Business Asia, zainteresowany antropologią, historią, filozofią i ogólną tematyką Dalekiego Wschodu, szczególnie Azji Południowej i Oceanii.

Close Menu
English Skip to content